Eric Gill. Kłopotliwy geniusz

Eric Gill. Kłopotliwy geniusz

W lutym 2019 r. nakładem Ramblera ukazał się «Paryż» zbiorek poezji Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, wydany po raz pierwszy w 1929 r. Ponieważ książka została złożona krojem Perpetua, zamówionym jeszcze w 1925 r. przez Stanleya Morisona i wyciętym ok. 1929 r. przez Erica Gilla, warto przypomnieć emocje, jakie zwłaszcza dziś związane są z tym jednym z najwybitniejszych brytyjskich artystów pierwszej połowy XX wieku. [R.]

 

Powszechne jest przekonanie, że genialny artysta nie podlega normom jakie ograniczają nas, zwykłych śmiertelników. Jemu, jak się zdaje, po prostu więcej wolno. Przekraczanie kolejnych barier, eksperymentowanie z własnymi doznaniami, seksualnością, o ile potem przeobleka się w „wysoką” sztukę, najwyraźniej jest dozwolone i budzi raczej nierzadko pełną zazdrości ciekawość publiki, niż jej oburzenie. Od tej wydawałoby się nienaruszalnej zasady jest jednak wyjątek i to ze wszech miar niezwykły – Eric Gill.

Rzeźbiarz i typograf

Urodzony w 1888 roku Eric Gill był bez wątpienia jednym z najważniejszych brytyjskich artystów pierwszej połowy XX wieku. Jego dorobku, tak jak wielu mu współczesnych, nie pokrył kurz muzealnych sal i magazynów. Rzeźby Gilla ciągle budzą zachwyt, wycięte przez niego kroje liter (Joanna i Perpetua) urzekają elegancją, książki wydane przez Golden Cockerel Press, o których formę dbał Gill, do dziś są poszukiwane przez bibliofilów. Dość powiedzieć, że w 2016 roku ukazało się pierwsze polskie wydanie jego Typografii, pierwotnie opublikowanej w roku 1931. Jego charakterystyczny strój, podkreślający niechęć artysty do mieszczańskiej uniformizacji – przepasany w biodrach długi kitel (będący adaptacją ówcześnie całkowicie anachronistycznego walijskiego stróju ludowego zwanego „smock”), czapka, wełniane skarpety i brak spodni – stał się nie tylko indywidualnym znakiem rozpoznawczym, ale i w jakiejś mierze symbolem artysty jako takiego w minionym stuleciu.

Początkowo Gill miał zostać architektem, porzucił jednak naukę w 1903 roku i zajął się rzeźbą (na Westminster Technical Institute) i kaligrafią na Central School of Arts and Crafts, gdzie kształcił się pod okiem słynnego Edwarda Johnsona (autora m.in. logotypu londyńskiego metra). W roku 1912 odniósł swój pierwszy wielki sukces rzeźbą „Matka i dziecko”. Dwa lata później Gill stworzył Drogę Krzyżową, przeznaczeną dla wybudowanej na przełomie XIX i XX wieku rzymskokatolickiej katedry w Westminsterze. Prawdziwą sławę uzyskał jednak dopiero po pierwszej wojnie światowej. Spod jego ręki wyszło wiele pomników upamiętniających brytyjskich żołnierzy poległych na frontach wielkiej wojny. Lata 20. i 30. to okres wielkich triumfów Gilla jako rzeźbiarza. Jego dzieła znalazły się zarówno na budynku w którym mieściła się BBC, zarząd londyńskiego transportu, jak i genewskiej siedzibie Ligii Narodów. Tak naprawdę trudno sobie wyobrazić europejską rzeźbę okresu międzywojennego bez dzieł Erica Gilla.

Rzeźbiarstwo jednak nie wyczerpywało jego artystycznej pasji. Jeszcze w 1914 roku poznał Stanleya Morisona, jednego z najwybitniejszych brytyjskich typografów i badaczy zajmujących się historią druku. Pod jego wpływem Gill zaczął interesować się projektowaniem czcionek i znaków graficznych. W roku 1929 powstała Perpetua, stworzona na zamówienie Monotype Corporation, potentata zajmującego się produkcją sprzętu drukarskiego. Dwa lata później powstała czcionka Gills Sans, która do dziś jest wykorzystywana w znakach graficznych popularnej angielskiej serii książek Penguin, BBC czy też brytyjskich kolei.

Katolik i socjalista

Gill daleki był od poświecenia się jedynie sztuce. Tak jak wielu artystów minionego stulecia miał silne polityczne przekonania, którym dawał publiczne wyraz. Już w pomniku upamiętniającym ofiary wojny stworzonym dla uniwersytetu w Leeds, miast zwyczajowej symboliki militarnej, Gill sięgnął po biblijny obraz Chrystusa wypędzającego kupców ze świątyni. Dzieło rzeźbiarza wzbudziło ówcześnie wiele kontrowersji, lecz było wyrazem jego mocno lewicowego przekonania, że wojna była dziełem handlarzy i kapitalistów.

Artysta nie krył się zresztą specjalnie z tym, że uważał siebie za socjalistę. W Typografii pisał: „Czas i miejsce trzeba uwzględnić przy omawianiu każdej z ludzkich spraw, a zwłaszcza w epoce tak przerażającej jak wiek XX. Nie naszą rzeczą jest rozwodzić się nad jego wynaturzeniami, ale trzeba je przynajmniej opisać, choć jak to często bywa, łatwiej powiedzieć, czym nie są, niż czym są. Nie są odstępstwem od normy spowodowanym kumulacją bogactw w rękach nielicznych i ubóstwem wielu; takie odchylenia w którąkolwiek stronę nie muszą jeszcze niszczyć ani zaburzać zasadniczego humanitaryzmu naszego życia. Nie chodzi również o wolną mniejszość pozostającą w opozycji do zniewolonej bądź uciśnionej większości. Państwo tak zorganizowane może być etycznie złe lub dobre, lecz ani wolni, ani niewolnicy nie są z konieczności skazani na życie wbrew naturze. Potworność, która sprawia, że nasze czasy są przeciwne naturze, to rozmyślna i niesłabnąca determinacja, by uczynić zarówno czas pracy człowieka, jak i to, co w tym czasie wytworzy, mechanicznie doskonałymi, a zarazem zepchnąć wszystko, co jest z natury ludzkie, w obszar czasu wolnego, gdy nie przebywa się w pracy”. Trzeba przyznać artyście, że żył zgodnie ze swoimi przekonaniami. Mimo coraz większej sławy trzymał się na marginesie „wielkiego” świata, mieszkając na głębokiej prowincji, gdzie – jak pisze jego biograf, Fionna MacCarthy – „…powrócił do tego co uważał za «normalne życie» swoich przodków, zanim pojawił się kult miejskiego życia i istniejących tam tanich towarów”. Poza sztuką uwagę artysty przykuwał ogród, hodowane zwierzęta i „starożytna sztuka koszenia”. Rodzina Gilla tworzyła rodzaj katolickiej komuny, gdzie żyła w wymuszonej prostocie „…gromadząc się wokół kuchennego stołu, okazując swoje zadowolenie z posiłku z zarzniętej właśnie świni i upieczonego w domu chleba”. Dorastające córki artysty dorastały pozbawione szerszego kontaktu z rówieśnikami, nauczane jedynie przez rodziców, zaś ich czas dzielony był pomiędzy naukę, pracę w rodzinnym gospodarstwie i modlitwę.

Już jako młodzieniec był członkiem Towarzystwa Fabiańskiego, później już w okresie międzywojennym oficjalnie wspierał lewicę, zwalczał faszystów i wyraźnie popierał republikanów podczas wojny domowej w Hiszpanii. Do końca życia pozostał wierny także deklarowanemu pacyfizmowi. Jednak, kiedy umierał w listopadzie 1940 roku widział, jak Europa na nowo pogrążyła się odmętach krwawego szaleństwa.

Socjalistyczne przekonania Gill łączył z głęboką wiarą religijną. W 1913 roku został katolikiem, pociągając za sobą swoją żonę (która przyjęła imię Maria). Jak zauważyła MacCarthy „jego rodzimy kościół anglikański był zbyt płytki dla kogoś rozdzieranego takimi pragnieniami duchowymi i intelektualnymi”. Sam Gill uważał, że „nie ma mistycyzmu bez ascezy”.

Perwersja jako zasada

Nic wiec dziwnego, że w okresie międzywojennym Gill był postacią bardzo popularną wśród angielskich katolików. Nie zmieniały tego jego liczne erotyczne rysunki, nierzadko wykorzystujące postaci świętych, ukazanych w jednoznacznych, seksualnych pozach. Ich obrazoburczą siłę bez wątpienia osłabiało to, że są wolne od jakiejkolwiek wulgarności. Za to połączenie cielesności i duchowości czynią je niesłychanie poruszającymi. Bez wątpienia mamy do czynienia ze sztuką, a nie z prymitywną pornografią. Jedno z wczesnych dzieł artysty, przedstawiających kopulującą parę kupił do swojego biura sam John Maynard Keynes. Pytany, jak reagują na to jego pracownicy, odparł: „Są przeszkoleni w tym, by nie wierzyć własnym oczom”. Tym niemniej, dzieła artysty przedstawiające nieraz bardzo dosadnie narządy płciowe wywoływały nie tylko poruszenie ale i plotki i podejrzenia związane z jego życiem seksualnym.

Mimo to, reputacja Gilla przez wiele lat pozostała nienaruszana. Pierwsze biografie, jakie ukazały się w latach 60. bardzo były bardzo dyskretne w opisywaniu prywatności artysty. Rodzina zaś na wszelki wypadek jego bardzo skrupulatnie prowadzone dzienniki (40 tomów!) powierzyła pieczy jednego z amerykańskich uniwersytetów i zastrzegła do nich dostęp. Skandal wybuchł dopiero w 1989 roku, kiedy ukazała się praca Fiony MacCarthy: Eric Gill: A Lower’s Quest for Art and God (Eric Gill: kochanek poszukujący Boga i sztuki). Autorce udało się dotrzeć do dzienników artysty, i to co w nich znalazła wywołało prawdziwe poruszenie. Znalazła w nich detaliczny zapis nie tylko licznych zdrad małżeńskich (jedną z kochanek Gilla była wybitna amerykańska typografka Beatrice Warde, która wiele uczyniła dla spopularyzowania jego krojów liter za oceanem), ale i pedofilii i kazirodztwa. Gill pilnie notował także swoje erotyczne „eksperymenty”, jak choćby stosunki odbyte ze swoim psem. Sex stał się prawdziwą obsesją artysty, bez niego nie umiał zapewne ani żyć ani tworzyć. W jego dziennikach powtarzają się wielokrotnie zachwyty nad „najcenniejszym ornamentem mężczyzny” i opisy jego reakcji w rozmaitych sytuacjach.

Kiedy książka MacCarthy ujrzała światło dzienne wywołała autentyczny skandal. Autorce zarzucano epatowanie wulgarnością a także nie liczenie się z tym, że jedna z córek artysty, Petra Tegetmeier jeszcze żyła (zmarła w sędziwym wieku w 1999 roku). Nikt nie miał jednak wątpliwości, że współcześnie Gill znalazłby się w wiezieniu, skazany na długoletni wyrok za przestępstwa dokonane na tle seksualnym. W BBC wprost postawiono pytanie, „czy można celebrować sztukę stworzoną przez pedofila”? Grupa obudzonych katolików domagała się usunięcia stworzonej przez artystę Drogi Krzyżowej z katedry westminsterskiej. Jak bowiem twierdziła jedna z aktywistek: „[Gill] wykorzystywał swoje służące, prostytutki, zwierzęta, miał seks ze wszystkim, co się rusza”, jakże więc można się modlić przy jego dziele? Na szczęście biskup George Stack wszelkie tego rodzaju sugestie jednoznacznie odrzucił stwierdzając, „że nie jest brane pod uwagę ściągnięcie [Drogi Krzyżowej]. Dzieło sztuki rządzi się swoimi własnymi prawami. Raz stworzone, żyje swoim własnym życiem”. Podobnie zresztą BBC odmówiło usunięcia płaskorzeźby Gilla znajdującej się na froncie jej siedziby.

I faktycznie, skandalizujące rewelacje dotyczące prywatnego życia artysty jedynie wzmogły zainteresowanie jego dziełami. Nic mu nie może także odebrać zasłużonego miejsca w panteonie najwybitniejszych artystów XX wieku.

Cóż jednak można myśleć, widząc kobiece akty narysowane przez Gilla i wiedząc, że pozowały do nich jego nastoletnie córki? Graham Greene wielki angielski pisarz minionego stulecia i człowiek głęboko wierzący, pisał o Gillu z niechęcią i z trudem ukrywaną odrazą, uznawał go za hipokrytę i w istocie kiepskiego artystę. Z opinią Greene’a można się nie zgadzać, ale chyba ma rację MacCarthy pisząc: „nikt kto dobrze go [Gilla] poznał, nie umiał go lubić”.

Tekst pierwotnie ukazał się na łamach miesięcznika Historia bez Cenzury w grudniu 2016 r.

Powyżej: Eric Gill, Votes for Women, 1911

Back to blog

Leave a comment

Please note, comments need to be approved before they are published.

Polecane